O, taką książkę przywiozłam sobie z Ukrainy. Po polsku nazywałoby się to "Jej ciało pachniało zimowymi jabłkami". Książka jest zbiorem opowiadań na różnym bardzo poziomie, generalnie niezłym, choć zdarzają się wpadki (ale komu się nie zdarzają?) Trafiają się tam jednak również prawdziwe perełki. W literaturze Ołeksandra Żowny znalazłam to, co tak bardzo lubię u Marii Matios, czyli dużą wrażliwość na nieszczęścia prostych, biednych ludzi. Autor potrafi pochylić się nad swoimi bohaterami, pokazać jakiś urywek ich nieszczęśliwego życia, którego inni (my?) w swym biegu nie dostrzegają. To opowieści o wielkich dramatach, które rozgrywają się tuż obok: za ścianą naszego mieszkania, w lekarskiej poczekalni, w szpitalu, w szkole, w pociągu. Ktoś traci życie, ktoś nadzieję, ktoś miłość, a ktoś twarz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz